Najlepsze krewetki świata jadłam dwa razy w życiu. Pierwszy miał miejsce w poznańskiej restauracji Mykonos, drugi w jakiejś małej tawernie w greckim miasteczku Kriopigi. Wspólnym mianownikiem obydwu potraw był lekki sos pomidorowy. W Poznaniu krewetki podawano z kolendrą, w Grecji zaś oficie posypane i zapieczone z serem feta. Od tamtego czasu krewetki przyrządzam w zasadzie tylko w jeden sposób. Przepis poniżej to wypadkowa tych pamiętnych spotkań.
10 krewetek tiger
0,5 cytryny
3 ząbki czosnku
1 pęczek kolendry
4 listki melisy
0,5 kostki sera typu feta
0,5 słoiczka przecieru pomidorowego
4 łyżki oliwy z oliwek
2 łżyki cukru
Na parę godzin przed gotowaniem odmrażamy krewetki. Robi się to stosunkowo szybko – ja zawsze wrzucam je do miski z ciepłą wodą, a potem płuczę je przez chwilę pod bieżącą wodą. Kiedy z krewetek zejdzie glazura, odsączamy je z wody i odkładamy na bok.
Robimy marynatę, w której krewetki poleżą przez conajmniej godzinę. Ale i tak wiadomo, że im dłużej, tym lepiej. Do miseczki wlewamy: 2 łyżki oliwy, sok z wyciśniętej połówki cytryny, posiekane 2 ząbki czosnku, kolendre i melisę. W powstałą mieszaninę wrzucamy krewetki. Dobrze jest przemieszać wszystko, aby krewetki dobrze pokryły się ziołami i oliwą. Miskę szczelnie owijamy folią i wstawiamy do lodówki na tyle czasu, ile mamy :)) Uprzedzam, warto poczekać :)))
Kiedy wybija godzina wyjęcia krewetek z lodówki, rozgrzewamy oliwę i podsmażamy na niej ząbek czosnku. Przez chwilę aby go nie spalić. Wyjmujemy krewetki z marynaty, ale! nie wylewamy jej. Podczas gdy krewetki smażą się na patelni my do naszej marynaty dodajemy przecier pomidorowy, cukier i fetę. Utworzony w ten sposób sos pomidorowy wylewamy na usmażone już krewetki. Dokładnie mieszamy aby sos ładnie oblepił krewetki. Trzymamy jeszcze chwilę, aby odparować trochę sos.
I oto nadszedł moment wyboru, bo: albo krewetki wyrzucamy na talerz takie jakie są, posypujemy fetą, kolendrą i jemy takimi jakie są; albo: przekładamy krewetki do żaroodpornego naczynia, posypujemy fetą i zapiekamy przez 20 minut w temperaturze 180 stopni. Nie będę udawać greka – tak czy siak jest dobrze :)))
ps. W przepisie dałam przecier, bo akurat go miałam w lodówce. Zazwyczaj używam pomidorów z puszki – krojonych. Warto zaznaczyć, że powyższa porcja jest jednoosobowa. A jeszcze wyjaśnię melisę – bardzo obrodziła mi na balkonie, a że ma fajny cytrynowy aromat to jej dodałam. Można się bez niej obyć, czego nie napiszę już o kolendrze. Jest obowiązkowa!